Rano budzi nas ostre słońce. Wstajemy, suszymy rzeczy, jemy śniadanie, dziś to, co mamy w sakwach. Wspinamy się na górę do baru, rozmawiamy jeszcze i wymieniamy kontakty z miłą panią. A potem ruszamy w drogę. Pierwszy odcinek do miejscowości Khaishi jest bardzo przyjemny – niewielkie zjazdy i podjazdy. Na drodze często pojawiają się niczym niewzruszone krowy. Nieraz leżą na drodze i kompletnie nie przejmują się pojazdami. Przyzwyczajam się do ich widoku i wszechobecności, rower nie robi na nich szczególnego wrażenia. A samochody omijają je z równą obojętnością. Czasem trafiają się świnie, czasem osiołek.

Khaishi okazuje się nieco większą miejscowością od Barjashi, jest tu co najmniej kilkanaście domów. Tutaj kończy się zbiornik i od teraz będziemy jechać wzdłuż rzeki Enguri. Za miejscowością droga zaczyna systematycznie piąć się w górę, zjazdów nie ma już tak dużo. Po około 40 km od startu, zatrzymujemy się w miejscowości Dizi, na obiad. Tutaj pierwszy raz próbuję gruzińskich chinkali, charakterystycznych pierożków z mięsem w kształcie sakiewki. Podczas gotowania pierożków, w środku, z mięsa i dodanych warzyw wytwarza się rosołek, który spija się najpierw, trzymając pierożek do góry nogami i nadgryzając go na krawędzi. Ta sztuczka nie udaje mi się za bardzo, pierożki są zbyt gorące, by je wziąć do ręki. Ale bardzo dobre!:) Po obiedzie wychodzimy przed knajpkę. Zasiedli tam Gruzini i już zaczęli ucztować i raczyć się swojską wódką – czaczą. Oczywiście częstują również naszych. Mi też się trafia małe „czuczu” do „popróbowania”. Gaumarżdos! Ale mocna!

Ruszamy dalej. Nie będzie lekko, przed nami spore serpentyny. Dziś chcielibyśmy dojechać do Becho. Droga daje się mocno we znaki, jednak krajobrazy rekompensują wysiłek, jest pięknie! Zielone łąki pełne kwiatów, powyżej zdobione pokrytymi śniegiem pasmami gór. Zieleń jest niesamowita!

Wszystko dzięki licznym źródełkom spływającym po zboczach górskich. Wody tu nie brakuje. Warto tu wspomnieć, że ruch w drodze do Mestii nie jest zbyt duży. Czasem trafi się TIR, częściej pojedyncze osobówki. Trafił nam się też samochód przewożący drewno, zaledwie przewiązane sznurkiem. Czy takie zabezpieczenie świadczy o luźnym podejściu Gruzinów do życia? Kto by się przejmował, że kilka desek wypadnie i zostanie na drodze? Najwyżej się je ominie – jak krowę. Mijamy wiele takich zagubionych desek.

Na koniec dnia czeka nas cudny zjazd z widokiem na Ushbę, gorę o dwóch szczytach, północnym i południowym (ten jest wyższy, ma 4710 m n.p.m.). Góra ta bywa nazywana Matterhornem Kaukazu. Zmienna pogoda oraz trudne podejścia są powodem dużej liczby śmiertelnych wypadków. Późnym wieczorem dojeżdżamy do Becho. Tam zatrzymujemy się w pierwszym domu oferującym noclegi. Przyjmuje nas bardzo miła Pani, z którą bez problemu można się porozumieć po rosyjsku (to znaczy Zbyszek nie ma tego problemu). W obejściu biega duży pies rasy kaukaskiej tudzież mieszanej. Wielki miś ma wielkie zapotrzebowanie na pieszczoty, bo szybko wyszukuje sobie jakiegoś łosia do głaskania, a gdy się przestanie, to zdecydowanie domaga się jeszcze większej ilości pieszczot. Jeden z pokoi rzeczywiście wygląda na przygotowany dla gości, pozostałe są wyraźnie użytkowane przez domowników, bo Pani szybko sprząta leżące na łóżkach ubrania czy buty koło łóżek. Tej nocy śpię na niezbyt wygodnym łóżku, zapadniętym, niczym hamak. Za to jest ciepła łazienka z ciepłą wodą. Nie ma co narzekać.

DZIEŃ DRUGI – 12 czerwca 2016
Barjashi – Becho

dystans – 73,7 km