Dzień piąty - pensjonat za miastem Campulung - miasteczko Bran - 3 lipca 2014
Na śniadanie dostajemy kolejne dobre jedzonko, tym razem jest to coś w rodzaju jajecznicy. Chłopaki mają z jakimś mięskiem, ja biorę z serem - smakują mi tutejsze bryndze. Całkiem dobra jajecznica, choć jak poprzedniego dnia dość tłusta. Przed wyjazdem robimy jeszcze kilka pamiątkowych fotek przed pensjonatem i ruszamy. Pierwszy odcinek to piękny zjazd - nagroda za wczorajszą trudną koncówkę dnia. Piękne widoki! Dziś pięknie świeci słonko, mijamy wioseczki, dzisiaj dużo podjazdów przed nami.
Po drodze spotykamy parę Polaków, którzy pocieszają nas, że przed Branem jest dłuuugi zjazd. Po drodze bardzo często mijamy stragany z miejscowym serem, az mi ślinka leci. Zatrzymuję sie przy jednym z nich, a że nie mam nic szczególnego do jedzenia kupuję kawałek sera. Pytam miłej strszej Pani czy sprzedała by mi również kawałek chleba. Pani ciągnie mnie za sobą do swojej chałupinki i wyciąga 4 kromki chleba i daje mi. Do tego ogórki i pomidory. Pytam ile płacę za te dodatki, na co ona że nic i uśmiecha się. Ach ta gościnność! Na szczycie góry (tak mi się przynajmniej zdawało) rozsiadamy się z Radkiem na piknik. Wciągam specyjały, Radek ma coś innego do jedzenia. Jest bardzo dobre. Nad nami zaczynają zbierać się chmury, jakoś niespecjalnie to wygląda, ale nie chce mi się wierzyć w złą aurę. Za zakrętem, który wydawał mi się ostatnim na tym podjeździe widzę następny podjazd, każdy kolejny zakręt to kolejna droga w górę. W końcu szczyt. Zjadamy z Radkiem po jabłku. Przed nami piękny zjazd. Jedziemy dalej razem. Chmurzyska niestety piętrzą się niebezpiecznie. Na końcówce zjazdu, który okazał się dość krótki zaczyna padać.
powrót