dzień pierwszy i ostatni
Przelot i wrażenia z dojazdu do hotelu
Na wyspę docieramy późno, po 20.00 Jest już ciemno. Z pokładu samolotu widzimy tylko liczne swiatła dróg oraz domostw rozsiane wzdłuż wybrzeża i dalej na zboczach gór.
Ostatnie minuty w samolocie
nie należą do najmilszych, samolot leci pod pólnocny wiatr, który na Gran Canarii potrafi być dość silny. Nie rozstaję się z papierową torebką przypisana do mojego miejsca, na szczęście nie przydaje się.
Postanowiliśmy wcześniej, że pierwszą i ostatnią noc naszego pobytu na wyspie spędzimy w hotelu La Fonda w miasteczku Ingenio, położonym ok. 9 km od lotniska. Po wylądowaniu, w holu lotniska skręcamy rowery,
które przyleciały rozłożone na części w kartonach.
Następnie montujemy sakwy, a na końcu również złożone w „kosteczkę” pudła. Droga do hotelu jest dość żmudna i prowadzi ostro pod górę, nachylenie
często sięga ponad 10%. Różnica poziomów to ok 250 m. Przy porywistym wietrze i kamienistej drodze kartony sprawiają nam nieco problemów i kilkakrotnie spadają. Po ponad godzinie docieramy na miejsce
i tu spotyka nas pierwsze zaskoczenie. Pan w hotelu mówi tylko po hiszpańsku. Jednak dzięki translatorowi w telefonie udaje nam się dojść do porozumienia.
Ostatnią noc również spędzamy w La Fonda. Nasze kartony są. Ok. 5 wyruszamy w stronę lotniska. Pamiętamy ile wysiłku włożyliśmy w dojazd do hostelu, więc tym razem z uśmiechem, prawie wcale nie pedałując zjeżdżamy
na lotnisko. Jeszcze tylko operacja rozkręcenia rowerów i posklejania kartonów tak, aby przypominały pierwotną formę. Zajmuje nam to ok 45 min. Kartony okazują się dobrym pomysłem, gdyż rowery w stanie
nienaruszonym docierają do Warszawy.