Ostatni dzien. Rano piękne słonce. Zapowiada się dobrze. Smaczne śniadanko w zajeździe. Ruszamy. Niestety pogoda bardzo szybko zmienia swe oblicze. Tuż za granicą austryjacką
na autostradzie zaczyna padać deszcz. Już nawet uroki alpejskich gór i dolin nie robią takiego wrażenia.
Jest coraz zimniej i bardziej ślisko. Jednak przedzieramy się, cały czas do przodu. Ze stałą i rozsądną predkością. Staram się nie myślec o tych kilkuset kilometrach przed nami.
Nie wiem kiedy docieramy zziębnięci do Wiednia. Deszcz wymieszał się teraz z dość silnym wiatrem, który trochę nami pomiata na jezdni. Zatrzymujemy się na stacji w Wiedniu żeby ochłonąć (adrenalinka) i napić się czegoś ciepłego. Oraz omówić dalszą strategię, gdyż zrobiło sie nie tylko nieprzyjemnie ale i nieco niebezpiecznie.
Czekamy na cud i polepszenie pogody. Niestety cud się nie zdaża, leje tak jak lało, smsy z Polski tylko potwierdzają utrzymanie takiej aury conajmniej jeszcze kilka dni. Temperatura też dosyć spadła, na pewno poniżej 20 stopni.
Decydujemy się jechać dalej. Wiatr daje się we znaki więc skręcamy na kolejnej stacji. Czekamy. Myślimy, jemy i pijemy. Po dwóch godzinach przejaśnia się. Porzucamy wszelkie inne opcje powrotu i ruszamy przed siebie. I jakoś tak
mamy duże szczęście, bo cały czas udaje nam się ominąć duże, ciężkie i z pewnością mokre od deszczu chmury. Przemoczone ubrania nieco dają się we znaki, szczególnie kierowcy, bo to on zbiera wszystko na klatę. Dopiero gdy zapada zmrok, jakies 150 km od domu, w Czechach
zaczyna się ulewa, tym razem wiatr nie wystarcza żeby
przesuszyć ubrania, wszystko momentalnie mokre. Zatrzymujemy się na stacji. Drżymy z zimna, nasze zęby dosłownie dzwonią. Zjadamy gorącą zupę żeby choć trochę się
rozgrzać. Mamy dość. Ruszamy, jednak im bliżej domu tym wolniej jedziemy. Kilometry
dłużą się w nieskonczoność. W koncu docieramy do granicy. Polska! Jeszcze jakieś 80 km. Powinno być szybko. Przeceniliśmy jednak nasze polskie drogi i zapomnieliśmy że nie będziemy jechać autostradą.
Droga przez Racibórz i Kędzierzyn zajmuje nam ze 2 godziny. W koncu, po ok. 13 godzinach jazdy..... jest! Tabliczka: OPOLE:)
............................................................................
W tym miejscu chciałam podziękować M. za bezpieczny powrót do domu i za tę fajną wyprawę.
Myślę, że są takie miejsca, w których można się zakochać i do których chce się wracać, bo tam zostawiamy kawałek
siebie i swojego życia. I właśnie tam, wśród gór i błękitnych wód Adtriatyku oraz tych niezapomnianych kilku szczęśliwych chwil, został kawałek mojego serca. Dlatego jedno wiem na pewno: jeszcze tam wrócę.