powrót



      W końcu jesteśmy na promie. Przed nami trzy godziny rejsu morzem Irlandzkim. Znajdujemy sobie miłą przystań, gdzieś wśród tysiąca siedzeń. Wychodzimy na chwilę na pokład, wiatr dmie ogromny, pogoda taka burzliwa trochę. Przemek ustawia się do zdjęcia z helikopterem, który z kolei zachwyca Barrego.

      Wracamy na dół. W karty nie chcą grać, Barry wyciąga więc mini Eurobusiness i gramy. Barremu nie idzie, ale i tak cały czas twierdzi, że to on wygra. Zobaczymy. Nie przypuszczałam ze zabawa może być taka przednia przy tej grze. A jest. Gdy wreszcie ulice zapełniają się hotelami i kamienicami o wysokich cenach,




zaczyna się jazda. Barry w końcu jest posiadaczem wielu ulic, w tym tej najdroższej, która, co nie jest zaskoczeniem, niestety sama zaczyna na siebie zarabiać, kosztem majątków innych graczy. Aśka w końcu bankrutuje. Tak nas wciągnęła gra że nie zdajemy sobie sprawy, że jesteśmy już w samej Irlandii. Irlandii. Powtarzam: Irlandii.
Dublin wita nas deszczowo. W drodze na stacje autobusową Barry pokazuje nam parę ważnych budynków i rzekę Lyffy. Ze stacji udajemy się wprost na dworzec kolejowy, skąd łapiemy pociąg do Bray, czyli jedziemy na południe w kierunku widocznych już z Dublina gór Wicklow, hrabstwa Wicklow. Dublin mnie nie urzeka, chyba nastawiłam się na cuda. Ale jak tylko opuszczamy podwoje miasta ukazuje się naszym oczom widok boski.

poprzednie
następne