dzień pierwszy - 3 grudnia 2014
Pustynia z oceanem w tle




Rano pogoda jest w miarę dobra, jak dla mnie jest niesamowicie ciepło jak na grudzień - 17 stopni. Słońce jest nieco przyćmione przez rozrzucone po niebie chmury.



Po śniadaniu dogadujemy się z właścicielem hotelu, aby przechował kartony, w których przyleciały nasze rowery. Tym razem rozmowa odbywa się poprzez młodego pracownika, który zna trochę angielski, mimo to jest to droga przez mękę. Ale w końcu się udaje, wreszcie właściciel kojarzy, że wrócimy tu za tydzień po pudła i aby przespać ostatnią noc. Ruszamy w drogę. Pierwszym naszym celem jest oddalone o 2 km od Ingenio, malowniczo położone miasteczko Aguimes z przepiękną starówką i kameralnym ryneczkiem.



Tam, w pełnym słoneczku wypijamy pyszną, aczkolwiek mikroskopijną jak na latte kawę, zagryzając ją rogalikiem. Potem jeszcze małe zakupy uzupełniające nasz prowiant i ruszamy. Pierwsze widoki robią na nas piorunujące wrażenie. Przed nami ocean, za nami piękne zbocza górskie, gdzieniegdzie pokryte skąpą roślinnością: opuncjami, pojedynczymi palmami i innymi sukulentami. Za miasteczkiem natykamy się na chmurę, która raczy nas mglistym deszczykiem. Ot, taki mały chrzest bojowy na drogę.



Wjeżdżamy w obszar zabudowany i skręcamy na drogę GC-500, która zaprowadzi nas do Mespalomas, dużego kurortu położonego na południu wyspy. Mijamy wielkie centra handlowe. Wzdłuż dróg rosną palmy, jednak widać ile zachodu kosztuje utrzymanie ich przy życiu w tym klimacie - wzdłuż drogi ciągną się kilometrami gumowe rury, oplatające każdą roślinę z osobna. Po kilkunastu kilometrach zabudowania kończą się. Wyjeżdżamy w suchy, niemal pustynny krajobraz, kontrastujący z widokiem na ocean. Jedziemy wzdłuż wybrzeża.



Po drodze mijamy wielu rowerzystów, pozdrawiamy się nawzajem hiszpańskim 'Hola!' wymawianym jak moje imię, co wprowadza nas w bardzo przyjemny nastrój. Wkrótce słońce mocno grzeje, a temperatura sięga nawet 30 stopni. Jeszcze przed Mespalomas, na stacji benzynowej udaje nam się kupić gaz do kuchenki. Docieramy do miasta, już przedmieścia pełne eleganckich hoteli zapowiadają dużą liczbę turystów. Ale nie dlatego tu jesteśmy. Mesapalomas słynie z pięknych wydm o powierzchni ok. 10 km kw., przypominających pustynię. Pustynię z oceanem w tle. Chcemy to zobaczyć na własne oczy. Na wydmach spędzamy trochę czasu brodząc w drobniutkim piasku i robiąc masę zdjęć.





Potem objeżdzamy wydmy i przejeżdżamy deptakiem wzdłuż plaży. Jesteśmy nieco głodni, ale decydujemy się jechac dalej i znaleźć jakąś fajną lokalną knajpkę zamiast jeść w pobliżu miejsc odwiedzanych tłumnie przez turystów. Opuszczamy Mespalomas i kierujemy się dalej na zachód. Droga wzdłuż wybrzeża nie jest bardzo wymagająca, mimo licznych podjazdów.


W końcu docieramy do maleńkiego, portowego miasteczka El Pajar, gdzie szukamy jakiegoś lokalnego baru. Jest! Zjadamy tam pyszną Paellę z owocami morza plus sałatkę z jakąś ikrą, jednak ta druga okazuje się mało apetyczna. Po obiedzie przejeżdzamy jeszcze kilka kilometrów trasą GC-505, by dotrzeć do niedrogiego i dobrze wyposażonego kempingu El Pinillo. Nasz namiot rozbity wśród palm, na tle otaczających nas zboczy górskich, przedstawia bardzo egzotyczny widok.