Rano po smacznym śniadaniu (pyszne kanapki z pomidorem, szynką i bazylią + sok ze świeżych pomaranczy i herbata z rumianku) opuszczamy Trogir. Dziś dużo nie pojeździmy, bo naszym celem jest oddalony o kilkanaście kilometrów Split. W Splicie stwierdzamy jednak że dziś chcemy na plażę - pogoda dopisuje więc szkoda byłoby nie skorzystać:) Mijamy więc nieco brzydko uprzemysłowione przedmieścia Splitu i ruszamy w stronę miejscowości Omis. Jedziemy cały czas wzdłuż wybrzeża, mijamy niekonczące się kawatery, ośrodki, hotele, plaże, zatoczki... Trudno jest znaleźć jakieś fajne, a przede wszystkim ustronne miejsce. Dojeżdamy do miasteczka Omis. Jestem zachwycona, za domami ciągnącymi się wzdłuż ulicy, nagle i dramatycznie wyrastają olbrzymie skały. Robi to na mnie naprawdę duże wrażenie, więc pstrykam i pstrykam. Mijamy Omis i wkrótce znajdujemy fajną plażę bez masowej turystyki. Woda przeźroczysta i cudowna, niestety jak dla mnie zanurzyć się ciężko, różnica temperatury powietrza i wody jest olbrzymia!:) Jednak... po nieco dłuższej chwili udaje się:) Plaża jest kamienista, woda niebieskozielona, kobiety topless (no, nie wszystkie:P)... raj na ziemi!
Po dwugodzinnym przysmażaniu ruszamy spowrotem do Splitu, musimy znaleźć jakiś nocleg. Split jest stolicą Dalmacji i co za tym idzie największym miastem w tym rejonie. W Splicie parkujemy prawie na samym deptaku Riva, przy pałacu Dioklecjana, a właściwie jego pozostałościach, które zostały wchłonięte przez nowszą zabudowę, niemniej dość ciekawie się to komponuje. Architekci wykorzystali stare mury do ciekawej aranżacji deptaku handlowego. Również restauracje i kawiarnie dzięki temu mają swój niepowatarzalny klimat. Pałac to niegdysiejsza rezydencja zbudowana przez cesarza Dioklecjana na przełomie III i IV wieku, gdzie miał zamiar osiąść po abdykacji.
Na deptaku spotykamy panie które oferują noclegi. Mają przy sobie kartki ze zdjeciami pokojów. Jedna z nich twierdzi ze ma fajny nocleg w fajnej cenie i niedaleko. Czekamy jakieś pół godziny na jej męża, który ma nas zaprowadzić na miejsce. W koncu długo wyczekiwany, zjawia się. Wskakujemy na motor i jedziemy za nim do rzekomo pobliskiego noclegu... niestety po 15 minutach jazdy rezygnujemy grzecznie z oferty... miało być blisko. Ostatecznie lądujemy w ciasnej uliczce ścisłego centrum, w miłym zacisznym mieszkanku. Popołudnie mija nam bardzo spokojnie, spacer, małe zakupy, koncert w jednej z knajpek na schodach wśród kolumnady... a potem wieczór nasz ostatni w Chorwacji...

1 lipca












2 lipca