Rankiem gospodyni z pomocą jednej z dziewczynek przygotowuje dla nas śniadanie, stół znów ugina się pod ciężarem potraw. Prawdę mówiąc po 4 dniach jedzenia chaczapuri, nie mogę już na nie patrzeć, głównie dlatego, że to bardzo ciężkie i tłuste danie. Ale na szczęście są inne dania, np. pieczone ziemniaczki, sery, chlebek, świeży jogurt i szczypior. W tej części Gruzji jedzenie jest bardzo proste i komponowane z niewielu dostępnych składników. Po śniadaniu częstujemy dzieciaki słodyczami, które przywieźliśmy z Polski. Gorgi, bardzo żywiołowy chłopiec w wieku ok. 10 lat chodzi po całym podwórku i dzieli się cukierkami z każdym członkiem rodziny od najmłodszego do najstarszego. Dzieciaki biegają z naszymi rowerami, same nie mają rowerków, ale z buzi nie znika radość. Robimy sobie pamiątkowe zdjęcia z dziećmi i gospodynią. Jest bardzo wesoło.

Po śniadaniu pakujemy się i wyruszamy dalej. Ushguli to zbiorcza nazwa pięciu leżących blisko siebie osad: Murkmeli, Chazhashi, Chvibiani, Zhibiani, Lamjurishi. Osady położone są na wysokości od 2060 do 2200 m n.p.m. Mówi się że to najwyżej położona wioska w Europie. Ushguli, podobnie jak Mestia najeżone jest basztami obronnymi. Wioska wpisana jest na listę dziedzictwa światowego UNESCO. W wiosce oprócz baszt znajduje się kilka kościołów, w tym położony na wzgórzu nad wioską kościół Lamaria oraz muzeum etnograficzne. Wioska jest również malowniczo położona w dolinie rzeki Inguri, która zaczyna swój bieg na zboczach najwyższej góry Gruzji – Szchary (5 193 m n.p.m.).

Chcemy zostać w Ushguli jeszcze jeden dzień, żeby dziś pójść na spacer w kierunku ścian Szchary, pokrytych lodowcem. Dziś nocujemy w innym guesthouse, tym razem jest nieco mniej klimatycznie (choć bardziej cywilizowanie), niemniej Pan Jarosław, jego żona i syn – przemili. Warto wspomnieć, że nocując w Gruzji ani razu nie dostaliśmy kluczy do pokoju. Podczas gdy gdzieś indziej, w jakimś dużym mieście byłoby to raczej nie do przyjęcia, tutaj czuliśmy się bezpiecznie.

Po przepakowaniu rzeczy ruszamy przez wioskę w kierunku góry. Z bliska wioska przedstawia opłakany widok. Wśród ruin mieszczą się domy mieszkalne, jest tu sporo domów gościnnych. Jest też sklepik z pamiątkami i podstawowymi artykułami spożywczymi oraz knajpka. Spotykamy tam grupkę Polaków, którzy dają nam kilka wskazówek odnośnie trasy. Idziemy dróżkami wśród omszałych, walących się płotów. Co chwilę mijamy jakieś zwierzę, psy, konie, świnię leżącą przy drodze. Mijamy też sanie, uświadamiając sobie, że zimy tutaj muszą być ciężkie. Faktycznie, Ushguli przez 6 miesięcy w roku jest odcięte od świata i sanie zapewne są tu wtedy jedynym środkiem transportu.

W wiosce dołącza do nas mały rudy piesek, a potem jeszcze spory, szary kudłacz. Ida za nami całą drogę. Zapewne to ich strategia, by zdobyć jakieś pożywienie. Psiaki, szczególnie szary misiek są przekochane. Na początku wrogo do siebie nastawione, w drodze powrotnej biegają i bawią się ze sobą.

Spacer nie jest zbyt wymagający. Choć ściana Szchary wydaje się być bardzo blisko, ścieżka wzdłuż zielonych brzegów rzeki Inguri zdaje się nie mieć końca.

Kilkakrotnie musimy skakać przez koryto w węższych miejscach, brniemy przez krzaki by ominąć wodę, w końcu skaczemy po kamieniach idąc w górę rzeki. 2 godziny marszu nie zbliżają nas bardzo do celu. Ponieważ nie zostało dużo dnia decydujemy się na powrót. Ponadto pogoda zaczyna się psuć, gdzieś w oddali nad Ushguli widać błyskawice. Robimy kilka pamiątkowych zdjęć i wracamy.

W drodze powrotnej dostajemy trochę w kość, rzęsisty deszcz i wiatr tarmoszą nasze ubrania. Wieczorkiem za to idziemy do knajpki na pyszne gruzińskie dania (m.in. szaszłyki, zupkę na mięsie wołowym). Niektórzy rozgrzewają się winem a inni czaczą. Humory i tak bardzo dobre zyskują jeszcze na sile.