Rano, po smacznym śniadanku wyruszamy dalej. Droga malowniczo wije się wzdłuż rzeki. Jest pięknie. W końcu docieramy do małej miejscowości Tsageri, która robi na nas raczej ponure wrażenie: stare samochody, stare zaniedbane domy, płoty, ławki, generalnie bieda… Zatrzymujemy się w przydrożnym barze i zamawiamy pierożki chinkali. Jedziemy dalej. Ponieważ przeważnie jest z górki, kilometry bardzo szybko mijają. W końcu trafiamy na spory podjazd, gdzie nachylenie sięga 11%. Przed podjazdem przyłącza się do nas mały, rudy piesek, którego poczęstowaliśmy jedzonkiem. Gdy w końcu wkręcamy się na szczyt wzniesienia, pojawia się przed nami taki widok: polanka, na niej stoi samochód, drzwi ma otwarte, gra muzyka, a grupa ludzi przy samochodzie radośnie zaprasza nas do siebie. No to idziemy. Okazuje się, że jest to grupa Rosjanek które przyjechały z Syberii, z Jakucka aby zobaczyć Gruzję. Mieszkają u Gruzinów a oni obwożą je po okolicach. Gruzini oczywiście ze śmiechem i ogromną radością zapraszają nas na szklaneczkę wina i do wspólnej zabawy – gdyż urządzają sobie tańce przy samochodzie. Bardzo podoba mi się ta ich spontaniczność i żywiołowość, taka czysta radość totalna. Chętnie piję winko i próbuję złapać chociaż odrobinę tego klimatu. W pewnym momencie jeden z Gruzinów wskakuje na dach samochodu i woła jedną z Rosjanek, aby do niego dołączyła, jednak ona twierdzi, że za dużo waży, żeby wchodzić na samochód, na co Darek mówi do mnie: „Ola Ty idź, jesteś lekka”. No to, idę. W głowie się nieco kręci to łatwiej się zdecydować. Zresztą korci mnie, by chociaż trochę skosztować tej gruzińskiej swobody i spontaniczności. Wchodzę na samochód, połykam następną szklaneczkę wina, co pozwala mi też troszkę otworzyć kreatywność i zaproponuję, żebyśmy potańczyli. Pan ochoczo się zgadza, ale ostatecznie nasz taniec nie jest zbyt ekspresyjny, gdyż pan boi się o karoserię, natomiast i tak wywołujemy dużo wesołości i radości wśród wszystkich zebranych, Szybko nawiązuje się między nami bardzo fajna znajomość i wkrótce Gruzini zapraszają nas, żebyśmy u nich nocowali. Ponieważ jeszcze nie wiemy, gdzie tego dnia dojedziemy, grzecznie dziękujemy za zaproszenie. Ruszamy dalej, nieco skołowani, ale jakże radośni. Rudy psiak chce biec dalej za nami, jednak w pewnym momencie nie daje rady nas dogonić z górki. Biedaczek, mam nadzieję, że sobie jakoś poradzi. Jadąc dalej natrafiamy na sklep, gdzie udaje nam się kupić jeszcze trochę wina, a niektórzy wypijają jeszcze więcej wina ze sprzedawcą, czym wywołują irytację stojących za nimi kolejkowiczów. Robi się dosyć wesoło i ruszamy dalej. Ponieważ dzień ma się już ku zachodowi, zaczynamy w końcu wypytywać spotkanych ludzi o nocleg, na co wszyscy, jak jeden mąż mówią nam, że najbliższy jest za 1 kilometr. Tych kilometrów robi się niestety co najmniej kilka i dopiero po kilku podjazdach i i zjazdach, w większej miejscowości zaczynają się pojawiać tabliczki informujące o noclegach. Nagle jeden z chłopaków zauważa samochód, na którym wcześniej tańczyłam! Bez większego namysłu idziemy zapytać naszych nowych znajomych o nocleg. Oczywiście miejsce dla nas jest. Dom naszych gospodarzy jest bardzo ładnie urządzony, niczego w tym domu nie brakuje. Duży kontrast w stosunku do wnętrz domostw które widzieliśmy w górach. W tej chwili od Kutaisi dzieli nas jakieś 30 km. Wieczorem gospodarze zapraszają nas na uroczysta kolację. Serwują wiele ciekawych dań i nie jest to już proste jedzenie, którym żywiliśmy się w górach: jest krem z bakłażana, grillowane mięso, surowa ryba, którą przygotowały dziewczyny z Jakucka, szaszłyki, marynowane warzywa, chlebek masełko… Pychotka. Kolacja gruzińska nie odbyłaby się oczywiście bez wina, które tego wieczoru leje się strumieniami. Supra nie odbyła by się również bez słynnych gruzińskich toastów, które poprzedzone są długimi przemowami. Na tej kolacji nie ma słynnego Tamady czyli gospodarza, który czuwa nad jej przebiegiem i wygłasza toasty, tutaj toasty może wznieść każdy. Są to m. in. toasty dotyczące życia w pokoju niezależnie od wyznawanej wiary, na cześć kobiet, sióstr, matek i córek, na cześć miłości. Wszyscy życzą sobie jak najlepiej i dziękują serdecznie za spotkanie. Okazuje się, ze jest to pożegnalna kolacja naszych gospodarzy i kobiet z Jakucka. Wręczają sobie nawzajem prezenty. Toast wznosi też w naszym imieniu Darek, wspierany językowo przez Zbyszka, który również dorzuca kilka przemyśleń od siebie. Toast wznosi również nastoletni syn naszego gospodarza, Zauri Kikvidze, który jest tancerzem i wykonuje tradycyjny gruziński balet, jeżdżąc z zespołem po świecie. Okazuje się że występował również w Warszawie, a na tym przedstawieniu był Darek. Kolacja jest przepyszna i bardzo cieszy mnie to, że mogę w niej uczestniczyć i zobaczyć za własne oczy to, o czym czytałam wcześniej w książkach. Po raz kolejny zachwyca mnie otwartość i spontaniczność naszych gospodarzy.

DZIEŃ ÓSMY – 18 czerwca 2016
Lentekhi – Tskaltubo

dystans – 80,8 km