Rankiem na niebie wiszą ciężkie, szare chmurzyska. A miało już być ładnie.

Wyruszam w drogę i już po 5 km w Gładyszowie łapie mnie potężna ulewa. Przeczekuję deszcz pod daszkiem w kolejnej ładnej cerkwi Narodzenia św. Jana Chrzciciela.

Czekając na lepszą pogodę przeglądam ogłoszenia wypisane na tablicy w języku rusińskim. Jest to język, którym posługują się Łemkowie. Są oni potomkami rodzin, które wysiedlone podczas „Akcji Wisła” w 1947 r. powróciły na dawne tereny. Również tabliczka miejscowości jest wypisana w dwóch językach.

Gdy deszcz przestaje padać ruszam dalej. Jednak już kilometr dalej ponownie dopada mnie ulewa. Znów szczęśliwym trafem natykam się na przyjemny daszek. Jest godzina 11.00, a ja przejechałam dopiero 6 km. Ruszam dalej. Jadę fajną, wąską, asfaltową drogą wśród wioseczek, łąk i lasów.

Mijam kolejną cerkiew greckokatolicką pw. św. Kosmy i Damiana w Krzywej.

Za kolejną osadą asfalt niestety kończy się i zaczyna niezbyt przyjemna szutrowa droga. Co chwilę mijam przydrożne krzyże, kamienne kapliczki obrośnięte mchem.

W pewnym momencie gubię się co nieco, ale szybko odnajduję właściwą drogę. Wreszcie dojeżdżam do Wyszowatki, gdzie ponownie zaczyna się asfalt. Moja dzisiejsza trasa miała prowadzić przez Ożenną, jednak jest już późno więc decyduję się na krótszą drogę do Krempnej.

Tam mijam kolejną piękną cerkiew greckokatolicką pw św. Kosmy i Damiana z 1780 r.

W miejscowości Polany zaczyna padać. Gdy wjeżdżam na górkę za miejscowością – leje. Po półgodzinnym staniu pod drzewami postanawiam jechać dalej w deszczu – wygląda na to, że chmura zatrzymała się tu na dłużej. Rzeczywiście, gdy wyjeżdżam z lasu szybko rozpogadza się, a na zjeździe moje ubrania momentalnie schną.

W Tylawie zjadam pyszny obiad i wypijam niemal duszkiem ciepłą herbatę z listkiem geranium. Pan w restauracji jest bardzo miły i tłumaczy mi, że to na przeziębienie i wzmocnienie: „Po tej herbatce zajedzie Pani jak nasz Majka do tej Komańczy”. W dniu dzisiejszym Majka wygrał 11 etap Tour de France w Pirenejach. Faktycznie, po obiadku dostaję wiatr w skrzydła i dość szybko pokonuję pozostałe 38 km do Komańczy.