Rano wyruszam koło 9. Dziś na początek czeka mnie 10 km podjazd na przełęcz, początkowo dość łagodny, w dalszej części jest dość stromo i gdy już wydaje mi się, że za zakrętem jest koniec, to pojawia się nowy zakręt i jeszcze następny.

Po drodze mijam Sivy Vrch. Gdy wspinam się wyżej, na zachodzie widzę zarysowujące się szczyty Małej Fatry.

W końcu jestem na przełęczy. Tutaj robię przystanek i serwuję sobie zasłużone drugie śniadanie z widokiem na szczyty Tatr Zachodnich.

Podczas bardzo długiego zjazdu, na południu pojawia się widok na jezioro Liptowska Mara otoczone pasmem Niskich Tatr. Piękny to i długi zjazd!

Zatrzymuję się dopiero w Liptowskich Matiaszowcach, gdzie podziwiam śliczny biały kościółek.

Za miejscowością dojeżdżam do rozwidlenia dróg. Decyduję się skręcić w boczną drogę, która odbija na południe, wydaje się ciekawsza niż główna.

Widoczki są bardzo ładne, jadę przez przyjemną miejscowość Liptowski Tarnowiec, za którym znów wypadam na główną drogę. Mijam Tatralandię, kompleks basenowo-rozrywkowy i docieram do Liptowskiego Mikulasza, a kilkanaście kilometrów dalej odbijam na północny zachód i jadę już w stronę Tatr Wysokich.

Przede mną pojawia się widok na Krywań i od tej pory będzie mi towarzyszył, stopniowo rosnąc w oczach.

Jest bardzo gorąco. Początkowo droga jest dość płaska, sprzyja mi również wiatr z zachodu. Niemniej na 60 km tego dnia czuję ogromne zmęczenie i zastanawiam się jak uda mi się pokonać kolejne 40 km z założonego planu, w dodatku szykuje się spory podjazd. Pół godziny w trawie i duże ilości płynów stawiają mnie na nogi. Jadę dalej. Często czuję zapach poziomek, rzeczywiście, na świetlistym brzegu drogi rośnie ich zatrzęsienie. Docieram do miejscowości Podbanskie. Jest to o tyle dziwna miejscowość, że przy drodze nie ma żadnych domów, a tabliczki oznaczające początek i koniec miejscowości są umieszczone jakieś pół kilometra od siebie.

Zabudowania są po prostu rozmieszczone z dala od drogi. Zaczyna się stromy podjazd. Zbliżam się do Krywania. Po drodze widzę skutki tornada zwanego „Velką Kalamitą” (słow. – wielka katastrofa), która w 2004 powaliła kilka milionów drzew po Słowackiej stronie Tatr.

Widok na pozostałości lasu i elektriczkę – pociąg turystyczny łączący Poprad ze Szczyrbskim Plesem oraz z Tatrzańską Łomnicą.

Kolejna wichura w 2014 r. spowodowała dalsze spustoszenia, tym razem powaliła ponad sto tysięcy drzew. Na parkingu przy drodze spotykam polskich turystów, pytam ich o dalszą drogę. Jestem już dość zmęczona i ciekawa ile jeszcze mnie czeka podjazdów. Wymieniamy kilka zdań i z życzeniami udanej podróży ruszam dalej. Docieram do rozjazdu do Strbskiego Plesa.

Nie wjeżdżam już jednak na górę, bo dzień się kończy, bo mam już mało siły. Teraz jadę z górki. Docieram do miejscowości Smokowiec. Gdzieś tu ma odbijać droga na Nową Leśną – tam mam zarezerwowany nocleg. Niestety przez przypadek mijam ten zjazd i zjeżdżam kilka kilometrów w dół. Orientuję się dopiero przy drogowskazie na Starą Leśną.

Decyduję, że nie wracam pod górę. Szukam noclegu tutaj. Znajduję, odmawiam tamten zarezerwowany. W tej okolicy jest dość drogo, ale ważne że mam gdzie spać i mogę się umyć pod ciepłą wodą. Góry wyciągają ze mnie mnóstwo energii, wieczorem organizm już nawet nie ma się czym grzać – długo się rozgrzewam zanim zasnę.